Hiszpania jest przykładem tego, jak łatwo nakręcić sztuczny popyt na nieruchomości, korzystając z wiary w to, że plaża i morze to idealne sąsiedztwo dla wymarzonego domu.

Przez ostatnie lata znacznie spadła wartość hiszpańskiego rynku nieruchomości. Deweloperzy zachęceni pięknymi okolicami, tanią ziemią oraz łatwym pozwoleniem na budowę, masowo kupowali działki pod budowę.

Obecnie w wielu miastach wartość nieruchomości utrzymała się jedynie w najatrakcyjniejszych miejscach, tzn. przy wybrzeżu, podczas gdy wartość domów w głębi miast spadła nawet o 40 proc. Normą są puste i niedokończone osiedla, na których po prostu zabrakło chętnych.

Problem na hiszpańskim rynku nieruchomości jest złożony: dotyczy nie tylko deweloperów, ale też banków. Te ostatnie również padły ofiarą masowego kupowania domów i apartamentów oraz działek budowlanych. Po bliższym przyjrzeniu się portfelom hiszpańskich instytucji finansowych, okazuje się, że zabezpieczeniem dla 25 proc. z 320 mld euro, pożyczonym przez deweloperów, jest ziemia. Wskutek tego, hiszpańskie banki mają w posiadaniu niezabudowane działki o wartości ponad 100 mld euro.

Na razie nie przewiduje się żadnej zmiany na tamtejszym rynku działek budowlanych. W kraju jest aż 1,5 mln niesprzedanych domów oraz 1,45 mln działek, które według szacunków mogą nie doczekać się działalności budowlanej aż do 2020 roku.

Za kryzys gospodarczy Hiszpanii w dużej mierze jest odpowiedzialna sytuacja na rynku nieruchomości. Według szefa banku centralnego, od 2008 roku banki straciły aktywa o wartości księgowej około 96 mld euro, przy jednoczesnym zwiększeniu swojego kapitału o 53 mld euro. Mimo tego, że udało się zmniejszyć deficyt budżetowy o połowę, tempo wzrostu utrzymuje się na niskim poziomie a stopa bezrobocia jest bardzo wysoka. W tej sytuacji trudno o optymistyczne prognozy, jak również odzyskanie znaczenia na międzynarodowym rynku kapitałowym.

 

Photo by Phil Tizzani (CC-BY)